Laura Bielak: „Podopieczna” porusza ważny i szeroko omawiany temat przemocy psychicznej. Można by nawet określić ją prozą feministyczną, dodającą kobietom sił w walce o siebie – główną bohaterką jest odważna, samodzielna kobieta, która przestaje godzić się na to, co daje jej mąż. A daje jej niewiele, głównie słowa, które ranią. Czy planowałaś napisanie feministycznej książki, czy przyszło to w dość naturalny, spontaniczny sposób?
- Alicja Sinicka: Przyszło to do mnie naturalnie. Podążałam za Anną, byłam cały czas blisko niej. Dbałam o to, żeby wszystkie jej reakcje były autentyczne. Zdarzały się momenty, w których tylko ją obserwowałam, a ona sama kierowała swoim losem. Od początku przyświecał mi jednak cel przybliżenia czytelnikom tematu przemocy psychicznej. Planowałam napisać książkę o słowach, które ranią. Chciałam oddzielić je od czynów, od przemocy psychicznej, która według mnie jest oczywista. Kiedy ktoś podnosi na kogoś rękę, jest to raczej ewidentne. Granica zostaje niepodważalnie przekroczona. A jak to jest ze słowami? Czy czujemy, kiedy ktoś w nas nimi uderza, choć nie powinien? Wydaje mi się, że ofiary przemocy psychicznej często nie zdają sobie z tego sprawy. Biorą winę na siebie, bo cały czas wytykane są im „błędy” itd. Potrafią żyć latami w związku z oprawcą, bo przecież nie dochodzi do aktów fizycznej przemocy. On/ona tylko mówi. Mówi i okrutnie rani.
Chyba nie będzie spoilerem, jak powiem, jakie wydarzenie otwiera książkę. Poznajemy młodą dziewczynę, której nagie, niechciane przez nią zdjęcia przypadkowo wyciekają do sieci. Nagle w oczach innych staje się kimś, kim nie jest. Nieważne, jaka jest prawda, ludzie już postawili wyrok, a ostracyzm społeczny dokonał się w kilka minut. Przypomina mi to ogromny współcześnie problem fake newsów. Wystarczy jeden nagłówek, żeby nieprawda stała się prawdą, jedno zdjęcie, żeby otrzymać etykietę na całe życie…
- Bardzo długo pisałam scenę, w której Natalia daje się sfotografować nago swojemu partnerowi. Ten moment otwiera całą historię, jest jej punktem zapalnym. Zależało mi na tym, by pokazać, że to nie ona zawiniła. Zachowała się naturalnie, zrobiła to pod wpływem impulsu, jednak później cała sytuacja obróciła się przeciwko niej. W historii widać jak bardzo niesprawiedliwe są konsekwencje tego typu sytuacji. Natalia dużo boleśniej niż jej partner odczuła skutki swojej decyzji. Ludzie przykleili jej etykietę. Nie byli zainteresowani prawdą, odbierali wszystko wedle własnych kryteriów. Myślę, że właśnie tak działają fake newsy. Opierają się na stereotypach. Pewne informacje są wrzucane do określonej szufladki, nikt nie interesuje się szczegółami, które w wielu zdarzeniach okazują się kluczowe. Szczegóły zmuszają ludzi do myślenia, a tego w dzisiejszych czasach masowy odbiorca nie chce. Nie ma na to czasu. Pragnie ekscytacji, emocji, doznań. Woli proste kłamstwo niż skomplikowaną prawdę na temat drugiego człowieka.
Podczas lektury chyba najbardziej przejmowałam się relacją matki z córką, czyli Anny i Natalii. Była bardzo trudna. Co czułaś, kreując ją?
- Każdą ich rozmowę budowałam ostrożnie, chcąc pokazać, jak bardzo napięte panują między nimi stosunki. Szkicowałam upadek ich relacji, całkowity brak zaufania Natalii do matki. Anna usilnie stara się je odbudować, choć z drugiej strony obawia się, czy nie jest za późno. Winą za tę sytuację obarcza siebie, ale czy naprawdę tak jest? Kiedy opisywałam wszystkie ich rozmowy, miałam wrażenie, że oddziela je od siebie przepaść, której nie sposób przeskoczyć, choć przecież są fizycznie blisko, mieszkają w jednym mieście, spotykają się w rodzinnym domu. Anna wierzyła, że ta przepaść to traumatyczna przeszłość, ale myślę, że prawda była zupełnie inna. Współczułam jej, starałam się jednak zrozumieć też Natalię, która w całej tej bolesnej sytuacji chciała cieszyć się młodością i beztroską.
Czy wzorowałaś się na jakichś rzeczywistych osobach, relacjach i zdarzeniach, gdy budowałaś fabułę „Podopiecznej”?
- Za każdym razem staram się budować nowy świat, który w zamierzeniu ma być wycinkiem tego prawdziwego. Dowiaduję się mnóstwo rzeczy o sobie, o otaczającej mnie rzeczywistości, bo jestem zmuszona spojrzeć na sytuacje z zupełnie innej, nowej perspektywy. Bohaterowie są integralnymi elementami historii, która tworzę. Na początku zawsze jest pewien zamysł. Gdy wystarczająco głęboko się we mnie ukorzeni, wszystkie postacie wyrastają z niego samoistnie, aczkolwiek często mają punkty styku z realnymi osobami. Są to ludzie z mojego otoczenia, najczęściej tacy, których zachowanie wzbudziło we mnie silne emocje. Opisując Dawida i Annę miałam z tyłu głowy pewną parę, którą spotkałam kiedyś podczas zakupów. To spotkanie bardzo mnie poruszyło.
Alicja Sinicka / fot. Wojtek Biały / materiały promocyjne wydawnictwa
Zdradzisz nam, jak brzmiała rozmowa dwojga nieznajomych?
- Spotkałam ich przeszło rok temu podczas przedświątecznych zakupów. Mężczyzna i kobieta w wieku około czterdziestu lat, obydwoje zadbani, atrakcyjni, modnie ubrani. Stali przy skrzynce z paprykami. Kobieta włożyła jedną do koszyka. Mężczyzna na nią naskoczył: „Nie widzisz, że jest tutaj zgniła? Jezu, ty jesteś już całkiem ślepa, ja pierdolę, jesteś beznadziejna”. Nerwowym ruchem ręki wyjął paprykę z koszyka i wrzucił ją do skrzynki. Słysząc jego słowa, poczułam ukłucie w klatce piersiowej. Spojrzałam na nią, byłam ciekawa, jak zareaguje. Nie zrobiła nic. Wyglądała na przytłoczoną jego słowami i niestety przyzwyczajoną do nich. Potem co chwilę migali mi w sklepie. Snuł się za nią jak upiorny strażnik i co chwilę mówił coś, co dźgało jej poczucie własnej wartości. Widać było, że jest jej źle z jego słowami, ale nie robiła nic, by stanąć w swojej obronie. Naszła mnie myśl, że gdyby uderzył ją w tym sklepie w twarz, byłabym w pełni uprawniona, żeby zareagować, zresztą nie tylko ja. Znalazłoby się więcej osób, które stanęłyby w jej obronie. Tak się jednak nie stało. On tylko mówił, upokarzał ją i wyśmiewał. Mam do siebie żal, że nie zareagowałam. Nie powiedziałam: „Jak pan się zwraca do tej kobiety?”. Z drugiej strony jestem niemal pewna, co usłyszałabym w odpowiedzi: „Proszę się nie wtrącać” – być może też od niej, bo przecież oni tylko „rozmawiają”. Nie powinnam w to wkraczać. Dotarło wtedy do mnie z ogromną mocą, jak bardzo niewidzialna potrafi być przemoc psychiczna. Nie ma jasnych granic, które przecież istnieją w przypadku tej fizycznej. Po powrocie do domu wiedziałam już, że napiszę o tym książkę. Stworzyłam Dawida i Annę. Do dziś, gdy o nich myślę, mam przed oczami tamtą spotkaną w sklepie parę.
Na końcu książki główna bohaterka robi coś, o co raczej nigdy by się nie podejrzewała. Czy czytałaś jakieś książki i badania z zakresu psychologii o takich odruchach w podobnych sytuacjach?
- Na pewno w sytuacji zagrożenia życia kontrolę nad naszymi odruchami przejmuje instynkt przetrwania, który często skłania nas do nieprzewidywalnych zachowań, o które sami byśmy się nie podejrzewali i tak też postąpiła ta bohaterka. Końcowe sceny z jej udziałem pisałam w wielkim skupieniu. Chciałam w każdej chwili zachować realność sytuacji. Dotyczyło to wszystkich postaci. Posiłkowałam się książkami z zakresu psychologii i psychiatrii, głównie rozdziałami dotyczącymi mechanizmów adaptacyjnych w sytuacjach zagrożenia zdrowia i życia.
Z jakimi emocjami chciałabyś pozostawić swoje czytelniczki i czytelników po „Podopiecznej”?
- Zależy mi przede wszystkim na tym, by uczulić czytelników na przemoc psychiczną. Chciałabym, żeby jej ofiary nauczyły się walczyć o swój spokój i poczucie własnej wartości, a ludzie zaczęli bardziej uważać na to, w jaki sposób odzywają się do innych. Zdarza się, że słowa to niewidzialne miecze, a rany, które zadają, są nieodwracalne.
Pracujesz już nad kolejną książką, uchylisz nam rąbka tajemnicy i zdradzisz, o czym ona będzie?
- Będzie to historia o tajemniczym samobójstwie, pojawią się dwie siostry i małe miasteczko, w którym nikogo i niczego nie można być pewnym.
Więcej rozmów z waszymi ulubionymi twórcami znajdziecie w dziale Wywiady.
Zdjęcie okładkowe: fot. Wojtek Biały / mat. promocyjne wyd. W.A.B.
Komentarze (0)